11.06.2024

Refleksje popowrotne - dlaczego wolontariat to zabawa bardziej dla 20 niż 30-latków

Zaraz jak to, przecież taki super pomysł, nowy kraj, kultura, ludzie, zwiedzanie i tak dalej. Co to za kolejne narzekania? Owszem będą, nie po raz pierwszy zresztą. Po kolei jednak. 

Jeśli bliżej ci do 30-tki niż 20-tki i zdecydujesz się na taką przygodę, możemy śmiało założyć że nie masz wielu zobowiązań i prawdopodobnie jesteś singlem. Nie sposób zaprzeczyć, że są to czynniki ułatwiające taki wyjazd, a prawdopodobnie w ogóle go umożliwiające. Gdy już znajdziemy się na miejscu, to spoza ogólnej ekscytacji nowym miejscem i okolicznościami, po pewnym czasie zaczną się przebijać zgrzyty jak;

Post-przeprowadzkowa irytacja

Wiele ludzi umoczonych w schemat praca-dom narzeka na rutynę. Jednak gdy znajdziemy się w nowym miejscu, odkrywamy, że tam... czeka nas to samo, tj zakupy, gotowanie, sprzątanie. Co gorsza, trzeba się od zera orientować w nowym miejscu, dokupić brakujące rzeczy, zorientować które produkty znajdziemy (lub nie) w którym sklepie. Na nowo wybrać swój ulubiony chleb czy duży garnek. A to wszystko zabiera czas i wysiłek - im bardziej lubimy mieć uporządkowane, tym więcej. Dotąd pamiętam jak irytował mnie brak zegara elektronicznego w kuchni i przez jakiś czas musiałem do gotowania zakładać na rękę cyfrowego Casio.

Permanentna tymczasowość

Większość organizacji przyjmujących wolontariuszy gości zarówno krótko jak i długoterminowych. Tych pierwszych jest najwięcej w okresie letnim, zaś długoterminowych jest z reguły mniej. Gdzie leży problem? Trudno budować jakiekolwiek głębsze relacje z kimś, kogo za chwilę tutaj nie będzie i mała jest szansa, że spotkacie się kiedykolwiek ponownie. Oni tego jeszcze nie wiedzą, ale każdy kto uczestniczył już w erasmusowych projektach, dobrze zdaje sobie z tego sprawę.

Mylą się imiona i życiorysy - szczególnie gdy przyjedzie kilka osób naraz i wygląda podobnie (jak zapakowane w hijaby, kopiuj-wklej Turczynki). Im większe różnice kulturowe, tym trudniejsze będzie przebijanie się przez czyjś charakter. Pojawia się wrażenie wysiłku idącego w próżnię, bo co chwila ktoś przyjeżdża, wyjeżdża i tak to leci. 

Apogeum tego zjawiska było szkolenie mid-term dla długoterminowych wolontariuszy, gdzie w jednym hotelu zebrało się ich ponad 200. Korytarze pełne ludzi, mnóstwo interakcji, lecz bardzo powierzchownych. Ciągłe przedstawianie się i 2 zdania o twoim wolontariacie - w tym wieku to już męczy. Problem dotyczy też poniekąd codziennych rozmów w gronie własnej organizacji i zamienia się w... 

Nieoczywistą samotność

Niby tyle ludzi dookoła, a tak mało z którymi możesz porozmawiać o czymś dla ciebie istotnym. Pełno interakcji wokół trudno powiedzieć czego, small talki o aktualnościach i pogodzie. Nieporozumienia z racji różnego poziomu angielskiego. Stopniowo narasta irytacja tym wszystkim i niepostrzeżenie zaczynasz się alienować. Wprawdzie zdejmuje z nas to ów społeczny 'gówno-wysiłek', ale ostatecznie pogarsza samopoczucie. Pół biedy jeśli mieszka się np. w mieście uniwersyteckim gdzie łatwo poznać innych ludzi, tj nie-wolontariuszy. Mi niestety trafiło się mieszkanie z dala od centrum, gdzie każda wyprawa do centrum była... no właśnie, wyprawą.

Cofnięcie się w rozwoju

Krótkoterminowi wolontariusze (do 3 msc trwania) są z reguły też młodsi i siłą rzeczy bardziej zainteresowani imprezowaniem kiedy tylko się da. Mówiąc wprost, dla ludzi 26+ mogą okazać się irytujący swoim zachowaniem z kategorii "Omujborze, to ja sprzed 7 lat, dobrze że już taki nie jestem" - szczególnie gdy przychodzi do mieszkania pod jednym dachem. Ściganie 19-latków za np. robienie syfu w kuchni jest dla kogoś pod 30-kę zajęciem spod szyldu "dlaczego ja to muszę robić, i to w tym wieku?" 

Aktywności wolontariackie z reguły nie są zbyt skomplikowane, zresztą nie powinny być. Dla młodszych ludzi to nie będzie wada, jednak gdy pracowało się wcześniej na pełen etat i robiło stosunkowo skomplikowane rzeczy, po jakimś czasie ten poziom tutorialu zaczyna ciążyć. Praca full-time nauczyła człowieka sytuacji, że tworzy on widoczny wkład w coś. Że czekają na ciebie wyzwania, twoja obecność ma znaczenie, a jej brak będzie gdzieś odczuwalny. Ten schemat funkcjonowania trudno jest odzobaczyć. Gdyby to zawrzeć w jednym zdaniu, powiedziałbym że bardzo trudne do zignorowania jest wrażenie...

Braku poczucia sprawczości

Ciężko mi się wypowiadać za każdy istniejący na tym świecie wolontariat, jednak mam wrażenie że spora część z nich zawiera zadania, do których wolontariusze są mocno drugorzędnym elementem i nieraz ma się wrażenie, że brak naszej osoby na miejscu nie zmieniłby zupełnie niczego. Nieraz wolontariusz jest zasadniczo dekoracją przestrzeni, zwiększając jej 'międzynarodowość' i 'europejskość' samym swoim istnieniem w pomieszczeniu. Taki efekt występuje przykładowo gdy idziesz gdzieś z organizacją prezentować jej działalność, czyli fakt że... jesteś wolontariuszem. Coś jak celebryta znany z bycia znanym. Bardzo możliwe, że ludzie 18-24 nie mają tak daleko idących przemyśleń, ale ja niestety mam. 



Wydaje się to być niemożliwe, ale najgorsze dopiero przed nami. Nikomu nie polecam uczucia które mnie osobiście bardzo dotknęło, tj poczuć na własnej skórze jak to jest...


Zestarzeć się o 10 lat w 1 dzień

Wprawdzie pakowanie walizek i nadawanie paczki to zajęcia nieco dłuższe i cały proces zaczyna się wcześniej. Czuć jednak boleśnie, że w trakcie jednego tygodnia uczestniczysz w świecie ludzi niemal dekadę młodszych, złożonego z dużej ilości alkoholu, wielkiego głośnika Bluetooth i sprośnych żartów, a następnie wsiadasz do samolotu i 4h później wysiadasz z niego w swoich latach 30, gdzie twoje najbliższe zadania to szukanie pracy, uzupełnienie zapasu suplementów i kontrolowanie stanu srogo nadgryzionych oszczędności. To nawet nie jest mokra szmata w ryj, a cała plandeka od TIRa. A to i tak nic przy tym, co czeka wracających na stare śmieci;

Syndrom pustej mapy

Wysiadasz z taksówki pod blokiem, wchodzisz do mieszkania. Kilka dni później, będąc już rozpakowanym i odkopanym z najpilniejszych formalności, zauważasz z przerażeniem że w dzień powszedni nie masz tu zupełnie nic do roboty. Nie ma dokąd pójść - pusta mapa, żadnych questów. Edukacja dawno zakończona, niemal wszyscy znajomi są w związkach i prowadzą dorosłe życie. Warunki do spotkań towarzyskich są dokładnie takie same gdy samemu się pracowało - w tygodniu tylko wieczór na krótko albo w weekend. 

Dopóki nie masz pracy, można wprawdzie spędzać czas w mieście, ale zazwyczaj wiąże się to z wydawaniem pieniędzy - czyli tym czego obecnie należałoby unikać. Wniosek jest z lekka przerażający - w tym wieku nie pozostało już nic oprócz chodzenia do pracy. Na co dzień pracując się o tym nie myśli, bo na głowie milion innych spraw, więc de facto problem się nie unaocznia. Pieniądze to jedno, ale zwyczajnie eh no, coś robić trzeba. Niby to wszystko oczywistości, jednak nie polecam obrywać nimi hurtem.

Dwukrotne rozstrojenie

Mając na uwadze jak szybko zlatuje obecnie rok, dwie duże rewolucje w głównym zajęciu i państwie zamieszkania jednocześnie brzmi jak COŚ. Faktycznie, trudno zaprzeczyć że działo się sporo. Jednak ma to swoją cenę. 

Początkowy okres po przyjeździe do Barcelos był czymś pomiędzy wakacjami a semestrem zagranicznym. Dużo ogarniania się na miejscu, poznawania wszystkiego dookoła, zwiedzania. Taki miesiąc miodowy, gdy wszystko jest nowe, super i hi-fi. A potem wjeżdżają pierwsze frustracje - a to na transport publiczny, nagłą i brutalną zmianę pogody, brakujące rzeczy w sklepach czy rozczarowującą kuchnię. Po jakimś czasie do tych trudności człowiek się przyzwyczaja, część z nich ignoruje i zaczyna się czuć jakby mieszkał tu od lat. 

I mniej więcej zaraz po tym, zostaje miesiąc do końca. Trzeba wypełniać końcowe papiery, pakować się i wracać. A to oznacza ponowny szok kulturowy - w moim przypadku głównie estetyczny. Polski krajobraz miejski ujrzany po kilkumiesięcznej przerwie jest naprawdę STRASZNY. Miks wszechobecnej kostki brukowej, okopconych smogiem bloków, barierek w narodowych barwach, paskudnych czcionek na billboardach. Do tego chaos przestrzenny i ogólna betonoza. 

Pierwsze kilka dni były naprawdę okropne, a ponowne przyzwyczajenie się zajęło mi niemal miesiąc. Choć tyle że powrót przypadł na okres gdy pogoda robi się coraz lepsza i przechodzi w pełnię wiosny.

Konkluzja

Gdybym mógł decydować ponownie, chyba wziąłbym sobie miesięczne L4 by porządnie odpocząć i przygotować się do szukania nowej pracy, mając wciąż starą i traktując ją bez ciśnienia. To nie tak, że nic fajnego z tego wolontariatu nie zapamiętałem - fajnie było sobie posiedzieć w innym kraju, bez większych trosk, mieć czas mu się przyjrzeć i zwiedzić wiele miejsc na które nie starczyłoby czasu w trakcie typowej pospiesznej wycieczki, z przylotem i wylotem w sobotę. 

Zwyczajnie w tym wieku takie doświadczenie już nie smakuje tak dobrze, jak ludziom którzy są jeszcze na etapie studiów lub nawet przed nimi. A wspomniane niedogodności sprawiają, że cena za to wszystko jest wysoka. Także dlatego że w moim przypadku moment poszukiwania nowej pracy był znacząco odsunięty w czasie od rezygnacji ze starej, co okazało się wydarzyć bardzo nie w porę przez duże redukcje zatrudnienia początkiem 2024. 

Bo na tym polega największy problem z takimi wyjazdami - kiedyś trzeba będzie wrócić i mierzyć się na nowo ze wszystkim.

29.03.2024

Randomowe ciekawostki #2

Pora na dawno niewidziany cykl z ciekawostkami zebranymi z portugalskiej codzienności.


1. Gruntowne wietrzenie samochodów

To zjawisko pierwszy raz uwidoczniło się późną jesienią, gdy deszcz stał się częstszym gościem niż słońce. Otóż w słoneczne weekendy na przedmieściach można było zaobserwować stojące na podjazdach samochody z otwartymi wszystkimi drzwiami i klapami - także maską. Ot sobotnia rutyna - odkurzyć, wywalić dywaniki na balustrady (pozdrawiam sąsiadkę) i otworzyć w aucie wszystko co się da. 

Skąd taki zwyczaj? Po konsultacji z lokalsem dowiedziałem się, że wprawdzie "on też tego nie rozumie", lecz najprawdopodobniej chodzi tutaj o pozbycie się wilgoci z wnętrza. Z jednej strony wydaje się to logiczne - w sezonie jesień-zima pada tutaj często, o wiele więcej niż w kontynentalnej Europie. Z drugiej jednak, samochody są wyposażone w takie dobrodziejstwa jak dach i wentylacja. 

W dodatku obecnie standardem jest klimatyzacja, która osusza powietrze - co powinno skutecznie odprowadzać wilgoć wniesioną mokrymi butami, czy znajdującą się w powietrzu (o ile rzecz jasna samochód jest regularnie używany). Być może to pozostałość z dawnych lat, gdy mało który samochód miał klimatyzację.


2. Pies na murze

Rzecz drobna i zabawna, jednak zupełnie jej nie kojarzę z Polski. Być może dlatego, że polskie płoty to zazwyczaj tanie modułowe rozwiązania - aż nazbyt rozpowszechniony Betafence i paskudne betonowe płyty z "ozdobnikami" typu tralka. 

Tutaj z kolei popularnym widokiem jest gruby kamienny mur o wysokości około 2m, często z wznoszącym się ponad nim żywopłotem. I po takim właśnie murze często gania pies, obszczekując nas z bardzo niewielkiej odległości. Jak na taki mur wchodzą psy mierzące po ~30 cm wysokości albo czy z niego regularnie spadają - tego nie wiem.


3. Surrealistyczne wystawy sklepowe

Podobnie jak wiele innych dziedzin życia w tym kraju, tutejszy drobny handel wydaje się dość zacofany. Najlepszym tego dowodem są witryny sklepów, które nieraz wydają się mocno niedzisiejsze - dziwaczne towary i sposób ich rozmieszczenia, ogólny nadmiar przedmiotów, czy mocno amatorskie cenówki. Na szczycie podium tych atrakcji stoją manekiny i stworzone przez nie kompozycje, które bywają wręcz... niepokojące? Niech przemówią zdjęcia:





4. Family Frost z...

Przez cały mój pobyt w Portugalii towarzyszyło mi jedno zjawisko - biały van typu full blaszak, jadący do sąsiada za płotem, jednocześnie dusząc klakson przez kilka długich sekund. Sądziłem że to kurier, często nawiedzający sąsiada, który wydaje się być człowiekiem niejednego biznesu. Otóż nie - pewnego razu w marcu, gdy akurat miałem rozmowę o pracę przez telefon, rzeczony biały blaszak zatrzymał się nietypowo - na środku skrzyżowania i ustawił tyłem w stronę moich szklanych drzwi na taras. 

Jakież było moje zdziwienie, gdy kierowca wysiadł, przywitał się z sąsiadką jak co rano, po czym otworzył tylne drzwi skrzydłowe. Okazało się, że przestrzeń ładunkowa białego dostawczaka kryje olbrzymią, kilkupiętrową kuwetę z lodem, na które znajdują się świeże ryby. Trudno o lepszy dowód na ogromne roczne spożycie ryb na mieszkańca w Portugalii, niż istnienie Citroena Berlingo przerobionego na ladę z rybami 😀

18.03.2024

Madera cz.2. Czy cokolwiek poszło dobrze?

Witam w drugiej części wpisu o Maderze. W poprzedniej ludzkie tsunami zmiotło większość moich oczekiwań i wyobrażeń. Dzisiaj dla odmiany, spod wodorostów rozczarowania wyłoni się kilka ocalałych pozytywów.

Udało mi się zobaczyć kilka miejsc które będę wspominać miło i nie zgadnijcie co - wszystkie z nich były efektem zmiany planów, pomyłki lub zboczenia z trasy. Łączy je to czego mi najbardziej brakowało - absolutny brak homo sapiens w zasięgu wzroku i możliwość usłyszenia czegoś innego niż ludzie.

Hurr, znowu tłumy. A nie czekaj, to saneczkarze z Monte wracają na punkt startowy

Zły wodospad - ale dobry

Wodospad Aqua d'Alto znalazł się na naszej liście w niewyjaśniony sposób. Do samego końca byliśmy przekonani, że to ten którego strumienie padają na jezdnię. Dopiero po wtarabanieniu się autem po szaleńczo stromej drodze, niemalże na podwórko czyjegoś domostwa, pojawił się przebłysk że to chyba nie tutaj. Droga wskazana przez mieszkankę domu okazała się lekko zarośniętą ścieżką obok levady, z sypiącego się ze starości betonu, miejscami tak wąskiego że stopy nie mieściły się obok siebie. 


Finalny widok wynagrodził jednak wszelkie trudy. Nigdy nie stałem tak blisko tak wysokiego wodospadu. Nigdy nie widziałem na żywo idealnie półkolistej skały otaczającej położony pośrodku próg wodospadu, tworzącej zakątek jak żywcem wyjęty z gry RPG. Miejsce absolutnie wspaniałe, tym bardziej że mogliśmy się nim cieszyć sami.


Widok tuż znad miejsca gdzie zostawiliśmy samochód, był jednym z tych gdy można było przystanąć, podumać i przyznać wreszcie; tak, właśnie po to tutaj przyjechałem.



Sortuj od: najrzadziej wybieranych

Drugim przykładem jest trasa PR 3/PR 3.1 którą przeszedłem po ewakuacji z trasy na Pico do Ruivo. Całościowo trasa PR 3 (Vereda do Burro) jest dość przeciętna - sporo tam widoków na długie i szerokie zbocza pokryte trawą. Znajdziemy odcinki z generycznej kosodrzewiny i skakania po kamieniach w poprzek strumieni. Może jestem już stary i marudzę, ale mam wrażenie że widziałem to już dziesiątki razy. Na plus - wędrujące mgły i wijąca się w dole droga, niczym tapeta na PC z dobrych lat motoryzacji. Oraz - tak, zgadliście, całkowity brak ludzi. 





W międzyczasie udało mi się na szczęście pomylić skręty i pójść kawałek trasą PR4 (Levada do Barreiro), która teoretycznie jest zamknięta. Ten drobny fragment okazał się przejezdny i bardzo urokliwy - z miękką trawiastą ścieżką, leniwie przetaczającymi się chmurami i wąziutką kamienną levadą kończącą się nagłym urwiskiem i widokiem na zbocze usiane powalonymi drzewami. Czy trzeba przypominać że mogłem posłuchać też śpiewu ptaków i wiatru smagającego otaczającą mnie roślinność?



Chwilę później musiałem niestety zacząć kombinować jak wrócić na PR 3, gdyż szlak na którym się znalazłem, prowadził w zupełnie inną stronę. Mapy CZ offline nie zawiodły i znalazłem ścieżkę, która zaprowadziła mnie gdzie chciałem - i to w dość niestandardowym stylu. Tych ledwie kilkaset metrów nie było szczególnie widokowe przez mgły, lecz pokazało inną stronę tutejszych gór. 

Całe zbocze zostało wykoszone z drzew bliżej mi nieznaną klęską żywiołową, a u jego stóp znajdowało się wyżłobione koryto którym płynęła woda. Teren nosił też ślady prac ciężkiego sprzętu, by uczynić tę drogę ponownie przejezdną. Widok robił wrażenie, będąc przy tym wyjątkowo mało insta-friendly.



Panorama o 18:00

Na sam koniec został mi szlak PR 3.1 (Caminho Real do Monte). Na jej początku znajduje się ścieżka przyrodnicza prezentująca lokalna roślinność, a także... dorodne pawie, wydające się być wyjątkowo zrelaksowane. One pewnie też nie narzekają na tłumy, hehe. Dalsza część trasy prowadziła na południe, wzdłuż zbocza z którego otwierał się widok na otaczające góry i majaczący w oddali ocean. Mimo narastającego chłodu i wąskiej ścieżki, szło się przyjemnie, spoglądając na szeroką panoramę i jadące w dole samochody, niczym migawka z pewnego amerykańskiego serialu dziejącego się na Alasce.




Wędrówkę zakończyłem na Pico di Alto, znajdującym się 700 m niżej niż początek trasy w Pico de Areiro. Tutaj pustki już mnie nie dziwiły - do zachodu pozostała godzina, a okolica dość odludna, mimo relatywnej bliskości Funchal. Sam szczyt jest moim zdaniem świetny na dłuższy przystanek. Od północy rysują się pierwsze "właściwe" góry, a patrząc na południe rozpościera się przed nami panorama Funchal i widok na ocean. Znajdujący się u stóp punktu widokowego rozległy teren piknikowy też ma coś w sobie i świetnie uzupełnia okolicę. Nie sposób się szybko znudzić tym zestawem.





Jaki wniosek płynie z całej tej tyrady?

Madera to w 2024 bardzo przeciętny pomysł dla ludzi z alergią na tłumy. Urok wielu miejsc został zadeptany Conversami i rozjechany produktami Stellantis. Wybierając się na dowolną z najbardziej polecanych tras, możemy zapomnieć o byciu sam na sam z tutejszą przyrodą, czy nawet chodzeniu własnym tempem na wąskich odcinkach. Na deser grozi nam jeszcze Polska w dużych dawkach. 

Owszem, da się znaleźć miejsca po których zamiast dronów hula tylko wiatr - zazwyczaj wg klucza "im bardziej z dupy trasa tym lepiej". Wymaga to jednak bardzo dokładnego researchu i niemal autystycznego planowania każdej z wędrówek - a nieraz i to będzie za mało. Dlaczego? Opisana wcześniej trasa PR3 + PR 3.1 nie jest pętlą ani przejściem z nawrotką typu A->B->A. To 12 km schodzenia na strzała z 1800 na 1100 m (lub wspinania się 700m do góry), także do jej przejścia konieczne będzie zgłębienie meandrów tutejszej komunikacji zbiorowej lub znajomi którzy odbiorą was autem na finale wędrówki, gdy ukończą swoją

W przypadku pierwszej opcji należy doliczyć jeszcze 3 km na dotarcie do cywilizacji, tj Monte. Podobny problem występuje w przypadku innych, mniej popularnych tras PRx typu A -> B, gdzie przejście tam i z powrotem może okazać się dużym wysiłkiem - tym bardziej jeśli chcemy wędrować codziennie. 

Trasa PR 8 - Vereda da Ponta de São Lourenço

Jeszcze będąc na Maderze przyszło mi do głowy, że powinna istnieć jakaś przeciwwaga dla tych wszystkich ociekających emejzingiem rolek z Instagrama. Panoram i zachodów słońca przy idealnych warunkach atmosferycznych i kręconych z drona ujęć których człowiek nigdy nie zobaczy na własne oczy. Taki Państwowy Blog Podróżniczy - ze zdjęciami robionymi ziemniakiem, średnio skadrowanymi, bez wycinania niekorzystnych czynników z drugiego planu. Taki kontent powiedziałby o wiele więcej o danym miejscu i przede wszystkim, nie kreował absurdalnego popytu na daną lokalizację w krótkim czasie.

Cabo Girão


Czyli zatem więc?

Zbierając wszystko powyżej, ujmę to tak: pojechać w 2024 na Maderę celem trekkingu to jak wybrać się na roadtrip po Europie słynnym w niektórych kręgach Volkswagenem T3. No można, będą z tego fajne zdjęcia na Instagram, ale właściwie po co się tak męczyć? Owszem, ma 4 koła, ekwipunek pomieści, dojechać dojedzie - tyle że istnieją dużo lepsze auta do tego zadania. 

I tak samo jest z Maderą - może i są ludzie którym nie przeszkadzają tłumy i oszustwa, tak samo jak istnieją nie mający obiekcji wobec mocy silnika jak z Fiata Pandy, braku klimy, ogromnego hałasu i realnej prędkości maksymalnej 90 km/h. W aucie którym mają zamiar przejechać 2500 km w swoim czasie wolnym.

A jeśli nawet to was nie odstraszyło, pamiętajcie o jednym - każdy gorliwy muzułmanin ma obowiązek raz w życiu odwiedzić Mekkę, lecz nie jest szczegółowo określone kiedy dokładnie. A im dalej od 2024, tym lepiej.